Płakała dosyć długo, jednak po czasie 'uspokoiła się' i spojrzała na mnie. Mimo niebieskiej - wyróżniającej się barwy tęczówek, widać było tylko blask jaki dawały łzy na jej spojówkach. Panowała między nami zupełna cisza, jedyny dźwięk wydawały głębokie i szybkie oddechy mojej towarzyszki. Widziałem, że nie miała już siły na jakąkolwiek obronę więc bez wahania usiadłem przed nią.
-Kim jesteś? Zgaduje, że nie miałem znaleźć się tutaj przypadkowo- powiedziałem cicho badając wzrokiem jej mimikę twarzy. Miała spuszczoną głowę dół, widziałem tylko jej czubek. Westchnąłem ciężko będąc przerośnięty całą tą sytuacją.
Cassandra, rok wcześniej
Leżałam spokojnie na swoim łóżku czytając magazyn o modzie. Czytanie mnie uspokajało, patrzenie na kolorowe strony brukowców, najnowsze trendy sezonu, chciałam żyć jak normalna nastolatka. Męczyły mnie małe literki cisnące się na siłę do moich oczu. Nie chciałam takiego życia, na przymus. Tak naprawdę byłam inna i ciężko było mi udawać kogoś kim nie jestem i nigdy nie będę. Nie chodziłam na imprezy z przyjaciółmi, bo w ogóle ich nie miałam. Byłam zamknięta w sobie, dążyłam do jakichkolwiek zmian, do pewności siebie jednak ja... ja chyba po prostu nie potrafiłam być kimś innym.
Rzuciłam agresywnie gazetą, którą przed chwilą trzymałam, usłyszałam tylko szelest kartek. Schowałam twarz w poduszki. Czułam się potwornie bezsilna. Ścisnęłam materiał poduszki w pięściach, zaczęłam płakać, w łzach wylatywała cała moja gorycz. Płacz był dla mnie rzeczą normalną, mało tego - nie pamiętałam już jak wyglądał dzień z jego brakiem, czy w ogóle taki był. Lubiłam płakać. Łkałam cicho cały dzień siedząc skulona na łóżku. Mama pracowała na noce a tata nie odzywał się do mnie od 3 lat. Czułam się niechciana przez cały świat i byłam przekonana, że się nie mylę. Mimo moich problemów nigdy się nie pocięłam. Byłam chyba za dużym tchórzem by to zrobić, za co też się karciłam. Przesiadywałam całe dnie w swoim pokoju, bardzo go lubiłam. Ściany były koloru pastelowego fioletu, duże łóżko pod ścianą i okno, które było jedynym łącznikiem między mną a codziennością. Koło niego znajdował się fotel w odcieniu pudrowego różu. W dzieciństwie był moim tronem, na którym zasiadałam dumnie jako mała księżniczka w królestwie państwa Berry. Było mi cholernie trudno. Nie mogłam znaleźć punktu wyjścia, czułam się uwięziona we własnym ciele.
-Ile bym dała by dalej być tą małą Cassie... - wyszeptałam przez łzy, jakby ktoś miał usłyszeć moje skamlanie. Nagle usłyszałam przerażający krzyk. Czułam kołatanie swojego serca, niesamowite gorąco, żar... byłam w ogromnej panice. Wybiegłam jak poparzona z pokoju, próbowałam zejść na dół po schodach ale w drogę zasłaniał mi szary i gęsty dym, uderzał w moją twarz przez co się dusiłam.
-Mamo! Mamo co się dzieje? -wydukałam kaszląc między słowami. Przed moimi oczami przejawiały się czarne mroczki, czułam jak opadam na twarde drewno. Bezwładna opadłam na schody, czad całkowicie pozbawił mnie siły.
Po załóżmy 3 godzinach obudziłam się w małej, zimnej sali. Przy pierwszym zderzeniu ze światłem dziennym musiałam zamrugać oczami, ale po chwili mogłam normalnie patrzeć. Siedziała obok mnie starsza osoba, siwe, króciutkie włosy, idealnie ułożona, podkręcana codziennie rano na wałki kosmetyczne krzywka, zadbana skóra-nikt nie powiedziałby, że owa osoba przeżyła już 65 wiosen. Moja babcia siedziała lekko przygarbiona na krześle, miała spuszczoną głowę a co parę sekund można było usłyszeć ciche chrapnięcia. Spała, ale mimo to trzymała w swojej delikatnej dłoni, moją.
Uśmiechnęłam się na tyle na ile potrafiła rozciągnąć się w tym momencie wysuszona skóra na moich spierzchniętych wargach. Czasami zdawało mi się, że los obdarzył mnie tyloma zagwozdkami tylko po to by dać mi radość w postaci mojej drugiej mamy. Tak naprawdę to ona mnie wychowywała i uczyła wszystkiego od podstaw. Ona jako jedyna chciała iść ze mną do lekarza i jako jedyna kupuje mi nie tanie leki na depresje. Mama nie pozwala mi ich brać, uważa, że to absurd i kreacja mojej wyobraźni, by zwrócić na siebie uwagę.
-Ba-babciu- wydukałam kierując na nią wzrok i czekając aż się obudzi. Nie musiałam długo czekać, od razu otworzyła oczy i spojrzała na mnie zaspana, uśmiechnęła się szeroko widząc, że się obudziłam, delikatnie mnie przytuliła.
-Jak się czujesz skarbie? - spytała lekko ochrypłym głosem, musiała naprawdę głęboko przysnąć.
-Lepiej, czuję, że mam siłę - uśmiecham się lekko, nagle ogarnął mnie niepokój.
-G-gdzie mama? - zająknęłam się. Mina staruszki od razu się zmieniła, przybrała poważną postawę, za którą na sto procent kryła się zła wieść. Wahała się by powiedzieć mi chodź słowo, nie wiedziała jak zareaguję.
-Skarbie... Mamusią zajmują się lekarze, jest w o wiele cięższym stanie niż ty, ale.. ale żyje- uśmiecha się by dodać mi otuchy, patrzyłam się na nią kalkulując wypowiedziane przez nią zdanie, mimo wszystko kochałam mamę, kochałam ją cholernie mocno. Zaczęłam płakać, nawet nie wiedzieć kiedy. Miałam rozwartą buzię.
-Dlaczego w ogóle był ten pożar? Co się stało? - spytałam słabo, chciałam znać odpowiedź na to najbardziej dręczące mnie pytanie. Widziałam, że moja staruszka nie była chętna do udzielenia mi na ten temat informacji, patrzyłam na nią błagająco.
-Skarbie tylko proszę... Pamiętaj, że to nie jest twoja wina, to przez te kable przewodzące, które montował twój ojciec...- z każdym słowem zaczęłam się coraz bardziej niepokoić, oddychałam szybciej.
-Miałaś włączoną lampkę, po prostu kontakt się przepalił i... -jąkała się przy każdym zdaniu, bała się, wiedziała jak mogę zareagować.
-To... to moja wina... -wydukałam przenosząc wzrok na ścianę naprzeciwko mnie, patrzyłam w nią tempo przez parę, długich sekund. Babcia starała się mi tłumaczyć, używała różnych argumentów jednak to jakby we mnie znikało, jej słowa nie miały najmniejszego znaczenia dla mojego mózgu i tej popieprzonej psychiki. Czułam zbliżający się wybuch, pulsowanie żył. Niekontrolowany krzyk wydobył się z moich różowawych ust, był głośny, słychać było w nim cały mój ból, rozpacz jaka mnie ogarniała. Był przerażający. Zacisnęłam dłonie w mocno ściśnięte pięści i uderzałam nimi w kremową pościel. Warczałam jak wściekły pies, który właśnie wyczuł zagrożenie. Kolejny krzyk wyrwał się z moich ust, z moich oczu zaczęły lecieć łzy, dużo łez... Czułam jak rozrywam się od środka, obwiniałam siebie za wszystko mimo iż w głębokiej podświadomości wiedziałam, że to kwestia zbiegu okoliczności. Schowałam twarz w dłonie, co sekundę spadały na nie kolejne łzy, płakałam głośno, histerycznie. Siwowłosa kobieta nie wiedziała co robić, jeszcze nigdy nie widziała mnie w takim stanie, wybiegła z sali. Po chwili w drzwiach stanęło parę postaci w białych kubrakach, nie byłam wtedy w stanie określić kto to był, nie wiedziałam gdzie jestem, rozglądałam się po pomieszczeniu, trzęsłam się. Czułam się jakbym była w ciasnym i ciemnym pudełku bez wyjścia, wyłam z bezsilności. Złapali mnie mocno za ręce by uniemożliwić mi atak, kopałam nogami i wyrywałam się, bałam się ich, bałam się tego co mogą ze mną zrobić. Poczułam silne ukłucie w dłoni, przeszywające całe moje ciało. Moje oczy poleciały w zupełnie inne kierunki, po chwili opadłam na zimne poduszki. To wszystko co pamiętam...
Spędziłam rok w najgorszym miejscu na świecie. Kraty w każdych oknach, brak klamek, zero telefonu i kontaktu z jakimkolwiek osobnikiem będącym normalnym człowiekiem, tylko ponurzy lekarze i pacjenci, którzy swoimi schorzeniami i zachowaniami niszczyli mnie co dzień coraz to bardziej. Przesiadywałam całymi dniami w swoim malutkim pokoju, siedząc przy oknie i patrząc na świat, który znajdował się po mojej drugiej stronie, chciałam być z powrotem jego częścią. Oparłam głowę o szybę i godzinami obserwowałam taniec drzew, krople deszczu... ludzi pogrążonych w rutynie dnia codziennego. Tęskniłam za tym. Niesamowicie schudłam, ponad 15 kilo. Lekarze martwili się o mój stan, byłam zamknięta między czterema ścianami, nie odzywając się do nikogo. Kiedy było mi źle, patrzyłam na swój wychudzony nadgarstek, na którym nosiłam najcenniejszą dla mnie rzecz. Bransoletkę z wyrytymi imionami- moim i mojej mamy, łudziłam się, że dalej mnie kocha, mimo wszystkich zmartwień i zamieszań jakich dokonałam w jej życiu w zaledwie rok, 365 dni. Zbierałam włosy z mojego sweterka, codziennie wyrywałam ich po garściach próbując rozładować wszystkie emocje jakie we mnie drzemały, by również zabolało. Z moich ust wychodziła cicha melodia śpiewana przeze mnie nałogowo, moje cichutkie nucenie sprawiało, że się uspokajałam, do tego kołysanie się na boki niczym szarpanie przez nocną bryzę, to była moja jedyna metoda. Na korytarzu panował lekki gwer, dzieciaki wracały z kolacji, albo czymś co miało tą kolację zastąpić, dla każdego po jednej bułce przekrojonej na pół i kieszonkowym opakowaniu miodu lub dżemu, do wyboru, jak kto wolał, przynajmniej to dobre. Na dworze zachodził mrok, widać było tylko blask księżyca i reflektory samochodów poruszających się po drogach wielkiego miasta kilkanaście mil od miejsca mojego położenia, szpital znajdował się na wzgórzu, tuż przy autostradzie. Miałam zgaszone światło, nie potrzebowałam dodatkowego oświetlenia. Westchnęłam, byłam zdeterminowana, dzisiaj postanowiłam z tym skończyć, mimo olbrzymich obaw, pragnienie życia na wolności odganiało ode mnie złe myśli.
Parę minut po północy, gdy każdy już spał, wygramoliłam się delikatnie spod cienkiej, białej kołdry, którą byłam okryta po czubek głowy i wyszłam już w butach na korytarz, zmierzałam niepewnym krokiem do izby pielęgniarek. Kiedy stanęłam przed nimi, zilustrowały mnie zdziwionym spojrzeniem, na pewno się mnie tutaj nie spodziewały, nie o tej porze. Patrzyłam na nimi zaszklonymi oczami, szafir w nich stawał się coraz bledszy. Złączyłam swoje luźno splecione piąstki w jedność i podparłam na nich głowę, patrzyłam na nie z wyczekiwaniem. Podeszła do mnie jedna z nich, lekko przy kości, krótko obcięta blondynka, była moją ulubioną pielęgniarką, jako jedyna chodź trochę troszczyła się o mnie. Objęła mnie ramieniem i delikatnie wtuliła moją głowę w swoją pierś.
-Mała, chciałabyś iść na spacer? - spytała zachęcającym głosem, właśnie o to mi chodziło, mimo iż cholernie bałam się konsekwencji z moich czynów jakie miałam zaraz wykonać. Skinęłam delikatnie głową na tak, założyła kurtkę i ruszyłyśmy razem na parter, trzęsły mi się nogi schodząc po schodach. Byłam blada, nie chciałam sprowadzać na tą biedną kobietę nieprzyjemności, ale i tak nie miałam już niczego do stracenia. Wyszłyśmy przed budynek oswajając się pomału do mrozu jaki panował. Był to koniec zimy, dokładnie lutego. Szłyśmy wzdłuż szosy prowadzącej do drogi głównej, spoglądałam co chwila na moją towarzyszkę z wielkim niepokojem. Ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu, nie odczuwałam już strachu, tylko i wyłącznie determinacja. Przechodząc przez malutki lasek, przekręciłam wizualnie nogę tak by wyglądało na bolesne złamanie, zawyłam z mniemanego bólu, naiwna pracownica wariatkowa dała się nabrać.
-Cassie, wszystko w porządku? -spojrzała na mnie zaniepokojona. Nadszedł ten moment, teraz albo nigdy. Spojrzałam na nią wzrokiem przepełnionym ekscytacją i czym prędzej biegłam przed siebie, sprawnie omijając przeszkody pod nogami. Widziałam tylko swój cel, mimo kołatającego serca podskakującego do gardła, biegłam. Ucieszyłam się, kiedy dotarłam do autostrady, przemieszczając się między ludźmi, łatwo zgubiłam swoją opiekunkę. Pobiegłam do pobliskiej stacji benzynowej, zsunęłam się po ścianie, nie zwracając kompletnie uwagi na kasjerów i płacących klientów. Patrzyli na mnie jak na wariatkę, którą niestety byłam. Ciężko dyszałam, próbując unormować oddech, który pomału traciłam, położyłam się na lodowatej podłodze, poczułam ulgę, kiedy schładzała moje spocone i rozgrzane ciało, byłam cała czerwona na twarzy, niczym dojrzały burak. Osobnicy znajdujący się nieopodal mnie, bezczelnie deptali butami po moich ubraniach, przechodząc prawie po moim wiątkim i całkowicie pozbawionym sił ciele. Zamknęłam oczy chcąc by ten koszmar jak najszybciej przeminął.
-Hej, wszystko w porządku? Wezwać pogotowie? -uniosłam resztkami sił wzrok i ujrzałam średniego wzrostu, postać. Jej włosy były koloru orzecha włoskiego a oczy jeden ton ciemniejsze. Wzbudzała u mnie spokój. Patrzyłam na nią swoimi zmęczonymi spojówkami, uśmiechnęła się tylko i pomogła mi wstać, bez chwili zastanowienia sięgnęłam za jej dłoń i stanęłam do pionu. Patrzyłam na nią przerażona, mimo tego, że nie bałam się jej osoby, bałam się bycia w tym miejscu.
-B-błagam nie dzwoń nigdzie... - wydukałam trzęsącym się głosem. Uśmiechnęła się przyjacielsko i tak... ciepło.
-Jestem Amy, a tobie jak na imię? - wyciągnęła dłoń w moją stronę, ciągle szeroko się do mnie uśmiechając.
powrót
"-Kim jesteś? Zgaduje, że nie miałem znaleźć się tutaj przypadkowo"- słowa nowo poznanego szatyna obijały się o moje uszy z podwójnym echem, czułam się osaczona, nie miałam zamiaru się demaskować, tym bardziej przed osobą pierwszy raz przeze mnie widzianą.
-Jestem... jestem Marina Bieber- spojrzałam mu w oczy i wtedy ujrzałam 'to' spojrzenie.
Oto długo wyczekiwany przeze mnie jak i mam nadzieje przez was, rozdział trzeci!! Tamtaradam.
Wreszcie zebrałam zasoby swojej weny i postanowiłam w tę wyjątkowo gorącą noc dokończyć coś, co obiecywałam już 3 tygodnie temu. Nie wiem jak mam się wam tłumaczyć, mam nadzieję, że mi wybaczycie :) Na kolejny rozdział na pewno nie pozwolę wam tyle czekać, nie będę już taka okrutna.
W odpowiedzi do komentarzy- kocham was! Nawet nie wiecie jakiego powera dają mi wasze opinie na temat mojego pisania i fabuły tego fanfiction, jestem wniebowzięta! Co do szablonu (jak sami widzicie, zmieniony) został wykonany przez wspaniałą szabloniarnie, fallingdrops . Dodałam również nową postać do bohaterów i... wreszcie mamy zwiastun TROUBLE! (ze słowa na słowo coraz większy entuzjazm z mojej strony) Jeśli bylibyście zainteresowani, to znajdziecie to cudo pod tym linkiem <to cudo>, wykonała mi go przewspaniała osoba na twitterze, kocha je robić więc jeśli potrzebujecie coś takiego, zgłaszajcie się do niej, będzie zadowolona (user jest zamieszczony w zakładce "Katalogi") .
Na ten moment znikam zapaść w swój wymarzony sen, którego niesamowicie pragnę w tym momencie. Mam nadzieję ze rozdział przypadnie do gustu i zaspokoi moją długą nieobecność.
Kocham mocno!
Zapraszam na wspaniałe blogi
INSANE (pojawił się nowy rozdział!)
BROOKLYN BABY
THE BOY FROM NEIGHBOUR
proszę dla was to tylko minuta a dla mnie znaczy to ogromnie dużo.
-Ba-babciu- wydukałam kierując na nią wzrok i czekając aż się obudzi. Nie musiałam długo czekać, od razu otworzyła oczy i spojrzała na mnie zaspana, uśmiechnęła się szeroko widząc, że się obudziłam, delikatnie mnie przytuliła.
-Jak się czujesz skarbie? - spytała lekko ochrypłym głosem, musiała naprawdę głęboko przysnąć.
-Lepiej, czuję, że mam siłę - uśmiecham się lekko, nagle ogarnął mnie niepokój.
-G-gdzie mama? - zająknęłam się. Mina staruszki od razu się zmieniła, przybrała poważną postawę, za którą na sto procent kryła się zła wieść. Wahała się by powiedzieć mi chodź słowo, nie wiedziała jak zareaguję.
-Skarbie... Mamusią zajmują się lekarze, jest w o wiele cięższym stanie niż ty, ale.. ale żyje- uśmiecha się by dodać mi otuchy, patrzyłam się na nią kalkulując wypowiedziane przez nią zdanie, mimo wszystko kochałam mamę, kochałam ją cholernie mocno. Zaczęłam płakać, nawet nie wiedzieć kiedy. Miałam rozwartą buzię.
-Dlaczego w ogóle był ten pożar? Co się stało? - spytałam słabo, chciałam znać odpowiedź na to najbardziej dręczące mnie pytanie. Widziałam, że moja staruszka nie była chętna do udzielenia mi na ten temat informacji, patrzyłam na nią błagająco.
-Skarbie tylko proszę... Pamiętaj, że to nie jest twoja wina, to przez te kable przewodzące, które montował twój ojciec...- z każdym słowem zaczęłam się coraz bardziej niepokoić, oddychałam szybciej.
-Miałaś włączoną lampkę, po prostu kontakt się przepalił i... -jąkała się przy każdym zdaniu, bała się, wiedziała jak mogę zareagować.
-To... to moja wina... -wydukałam przenosząc wzrok na ścianę naprzeciwko mnie, patrzyłam w nią tempo przez parę, długich sekund. Babcia starała się mi tłumaczyć, używała różnych argumentów jednak to jakby we mnie znikało, jej słowa nie miały najmniejszego znaczenia dla mojego mózgu i tej popieprzonej psychiki. Czułam zbliżający się wybuch, pulsowanie żył. Niekontrolowany krzyk wydobył się z moich różowawych ust, był głośny, słychać było w nim cały mój ból, rozpacz jaka mnie ogarniała. Był przerażający. Zacisnęłam dłonie w mocno ściśnięte pięści i uderzałam nimi w kremową pościel. Warczałam jak wściekły pies, który właśnie wyczuł zagrożenie. Kolejny krzyk wyrwał się z moich ust, z moich oczu zaczęły lecieć łzy, dużo łez... Czułam jak rozrywam się od środka, obwiniałam siebie za wszystko mimo iż w głębokiej podświadomości wiedziałam, że to kwestia zbiegu okoliczności. Schowałam twarz w dłonie, co sekundę spadały na nie kolejne łzy, płakałam głośno, histerycznie. Siwowłosa kobieta nie wiedziała co robić, jeszcze nigdy nie widziała mnie w takim stanie, wybiegła z sali. Po chwili w drzwiach stanęło parę postaci w białych kubrakach, nie byłam wtedy w stanie określić kto to był, nie wiedziałam gdzie jestem, rozglądałam się po pomieszczeniu, trzęsłam się. Czułam się jakbym była w ciasnym i ciemnym pudełku bez wyjścia, wyłam z bezsilności. Złapali mnie mocno za ręce by uniemożliwić mi atak, kopałam nogami i wyrywałam się, bałam się ich, bałam się tego co mogą ze mną zrobić. Poczułam silne ukłucie w dłoni, przeszywające całe moje ciało. Moje oczy poleciały w zupełnie inne kierunki, po chwili opadłam na zimne poduszki. To wszystko co pamiętam...
Spędziłam rok w najgorszym miejscu na świecie. Kraty w każdych oknach, brak klamek, zero telefonu i kontaktu z jakimkolwiek osobnikiem będącym normalnym człowiekiem, tylko ponurzy lekarze i pacjenci, którzy swoimi schorzeniami i zachowaniami niszczyli mnie co dzień coraz to bardziej. Przesiadywałam całymi dniami w swoim malutkim pokoju, siedząc przy oknie i patrząc na świat, który znajdował się po mojej drugiej stronie, chciałam być z powrotem jego częścią. Oparłam głowę o szybę i godzinami obserwowałam taniec drzew, krople deszczu... ludzi pogrążonych w rutynie dnia codziennego. Tęskniłam za tym. Niesamowicie schudłam, ponad 15 kilo. Lekarze martwili się o mój stan, byłam zamknięta między czterema ścianami, nie odzywając się do nikogo. Kiedy było mi źle, patrzyłam na swój wychudzony nadgarstek, na którym nosiłam najcenniejszą dla mnie rzecz. Bransoletkę z wyrytymi imionami- moim i mojej mamy, łudziłam się, że dalej mnie kocha, mimo wszystkich zmartwień i zamieszań jakich dokonałam w jej życiu w zaledwie rok, 365 dni. Zbierałam włosy z mojego sweterka, codziennie wyrywałam ich po garściach próbując rozładować wszystkie emocje jakie we mnie drzemały, by również zabolało. Z moich ust wychodziła cicha melodia śpiewana przeze mnie nałogowo, moje cichutkie nucenie sprawiało, że się uspokajałam, do tego kołysanie się na boki niczym szarpanie przez nocną bryzę, to była moja jedyna metoda. Na korytarzu panował lekki gwer, dzieciaki wracały z kolacji, albo czymś co miało tą kolację zastąpić, dla każdego po jednej bułce przekrojonej na pół i kieszonkowym opakowaniu miodu lub dżemu, do wyboru, jak kto wolał, przynajmniej to dobre. Na dworze zachodził mrok, widać było tylko blask księżyca i reflektory samochodów poruszających się po drogach wielkiego miasta kilkanaście mil od miejsca mojego położenia, szpital znajdował się na wzgórzu, tuż przy autostradzie. Miałam zgaszone światło, nie potrzebowałam dodatkowego oświetlenia. Westchnęłam, byłam zdeterminowana, dzisiaj postanowiłam z tym skończyć, mimo olbrzymich obaw, pragnienie życia na wolności odganiało ode mnie złe myśli.
Parę minut po północy, gdy każdy już spał, wygramoliłam się delikatnie spod cienkiej, białej kołdry, którą byłam okryta po czubek głowy i wyszłam już w butach na korytarz, zmierzałam niepewnym krokiem do izby pielęgniarek. Kiedy stanęłam przed nimi, zilustrowały mnie zdziwionym spojrzeniem, na pewno się mnie tutaj nie spodziewały, nie o tej porze. Patrzyłam na nimi zaszklonymi oczami, szafir w nich stawał się coraz bledszy. Złączyłam swoje luźno splecione piąstki w jedność i podparłam na nich głowę, patrzyłam na nie z wyczekiwaniem. Podeszła do mnie jedna z nich, lekko przy kości, krótko obcięta blondynka, była moją ulubioną pielęgniarką, jako jedyna chodź trochę troszczyła się o mnie. Objęła mnie ramieniem i delikatnie wtuliła moją głowę w swoją pierś.
-Mała, chciałabyś iść na spacer? - spytała zachęcającym głosem, właśnie o to mi chodziło, mimo iż cholernie bałam się konsekwencji z moich czynów jakie miałam zaraz wykonać. Skinęłam delikatnie głową na tak, założyła kurtkę i ruszyłyśmy razem na parter, trzęsły mi się nogi schodząc po schodach. Byłam blada, nie chciałam sprowadzać na tą biedną kobietę nieprzyjemności, ale i tak nie miałam już niczego do stracenia. Wyszłyśmy przed budynek oswajając się pomału do mrozu jaki panował. Był to koniec zimy, dokładnie lutego. Szłyśmy wzdłuż szosy prowadzącej do drogi głównej, spoglądałam co chwila na moją towarzyszkę z wielkim niepokojem. Ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu, nie odczuwałam już strachu, tylko i wyłącznie determinacja. Przechodząc przez malutki lasek, przekręciłam wizualnie nogę tak by wyglądało na bolesne złamanie, zawyłam z mniemanego bólu, naiwna pracownica wariatkowa dała się nabrać.
-Cassie, wszystko w porządku? -spojrzała na mnie zaniepokojona. Nadszedł ten moment, teraz albo nigdy. Spojrzałam na nią wzrokiem przepełnionym ekscytacją i czym prędzej biegłam przed siebie, sprawnie omijając przeszkody pod nogami. Widziałam tylko swój cel, mimo kołatającego serca podskakującego do gardła, biegłam. Ucieszyłam się, kiedy dotarłam do autostrady, przemieszczając się między ludźmi, łatwo zgubiłam swoją opiekunkę. Pobiegłam do pobliskiej stacji benzynowej, zsunęłam się po ścianie, nie zwracając kompletnie uwagi na kasjerów i płacących klientów. Patrzyli na mnie jak na wariatkę, którą niestety byłam. Ciężko dyszałam, próbując unormować oddech, który pomału traciłam, położyłam się na lodowatej podłodze, poczułam ulgę, kiedy schładzała moje spocone i rozgrzane ciało, byłam cała czerwona na twarzy, niczym dojrzały burak. Osobnicy znajdujący się nieopodal mnie, bezczelnie deptali butami po moich ubraniach, przechodząc prawie po moim wiątkim i całkowicie pozbawionym sił ciele. Zamknęłam oczy chcąc by ten koszmar jak najszybciej przeminął.
-Hej, wszystko w porządku? Wezwać pogotowie? -uniosłam resztkami sił wzrok i ujrzałam średniego wzrostu, postać. Jej włosy były koloru orzecha włoskiego a oczy jeden ton ciemniejsze. Wzbudzała u mnie spokój. Patrzyłam na nią swoimi zmęczonymi spojówkami, uśmiechnęła się tylko i pomogła mi wstać, bez chwili zastanowienia sięgnęłam za jej dłoń i stanęłam do pionu. Patrzyłam na nią przerażona, mimo tego, że nie bałam się jej osoby, bałam się bycia w tym miejscu.
-B-błagam nie dzwoń nigdzie... - wydukałam trzęsącym się głosem. Uśmiechnęła się przyjacielsko i tak... ciepło.
-Jestem Amy, a tobie jak na imię? - wyciągnęła dłoń w moją stronę, ciągle szeroko się do mnie uśmiechając.
powrót
"-Kim jesteś? Zgaduje, że nie miałem znaleźć się tutaj przypadkowo"- słowa nowo poznanego szatyna obijały się o moje uszy z podwójnym echem, czułam się osaczona, nie miałam zamiaru się demaskować, tym bardziej przed osobą pierwszy raz przeze mnie widzianą.
-Jestem... jestem Marina Bieber- spojrzałam mu w oczy i wtedy ujrzałam 'to' spojrzenie.
Oto długo wyczekiwany przeze mnie jak i mam nadzieje przez was, rozdział trzeci!! Tamtaradam.
Wreszcie zebrałam zasoby swojej weny i postanowiłam w tę wyjątkowo gorącą noc dokończyć coś, co obiecywałam już 3 tygodnie temu. Nie wiem jak mam się wam tłumaczyć, mam nadzieję, że mi wybaczycie :) Na kolejny rozdział na pewno nie pozwolę wam tyle czekać, nie będę już taka okrutna.
W odpowiedzi do komentarzy- kocham was! Nawet nie wiecie jakiego powera dają mi wasze opinie na temat mojego pisania i fabuły tego fanfiction, jestem wniebowzięta! Co do szablonu (jak sami widzicie, zmieniony) został wykonany przez wspaniałą szabloniarnie, fallingdrops . Dodałam również nową postać do bohaterów i... wreszcie mamy zwiastun TROUBLE! (ze słowa na słowo coraz większy entuzjazm z mojej strony) Jeśli bylibyście zainteresowani, to znajdziecie to cudo pod tym linkiem <to cudo>, wykonała mi go przewspaniała osoba na twitterze, kocha je robić więc jeśli potrzebujecie coś takiego, zgłaszajcie się do niej, będzie zadowolona (user jest zamieszczony w zakładce "Katalogi") .
Na ten moment znikam zapaść w swój wymarzony sen, którego niesamowicie pragnę w tym momencie. Mam nadzieję ze rozdział przypadnie do gustu i zaspokoi moją długą nieobecność.
Kocham mocno!
Zapraszam na wspaniałe blogi
INSANE (pojawił się nowy rozdział!)
BROOKLYN BABY
THE BOY FROM NEIGHBOUR
proszę dla was to tylko minuta a dla mnie znaczy to ogromnie dużo.
cudowny rozdział.
OdpowiedzUsuńjestem ogólnie w szoku, to co stało się z tą dziewczyną, serio.
i ciekawość co do kolejnego rozdziału jest niewyobrażalnie duża więc czekam!
/ jolobizzle
No i znowu zatrzymałaś rozdział w takim momencie, grr..
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że nie jest dłuższy, ale mimo to świetny! <3
Mam nadzieję, że następny niedługo się pojawi :)
love-quintessence.blogspot.com
Super rozdział <3 Czekam na kolejny :D Masz cudowny styl pisania,a rozdziały mają ciekawą fabułę łącznie z całym opowiadaniem.Jest takie orginalne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny,
Jezu jak mogłaś skończyć w takim momencie!? PYTAM SIĘ JAK?!! Po przeczytaniu tego rozdziału stwierdzam, że będzie to moje uzależnienie, dlatego bardzo proszę, abyś informowała mnie na tt o następnych rozdziałach <3 Już nie mogę się doczekać kolejnego! *o* @mycrushzaynx
OdpowiedzUsuńMarina Bieber? Wat wat wat?
OdpowiedzUsuńW lepszym momencie nie mogłaś skończyć, prawda? :/
No cóż, zrobię dla Ciebie ten wyjątek i poczekam na następny rodział xD
Tymczasem zapraszam do siebie na http://following-liars.blogspot.com/.
Pozdrawiam @storytellerfun
P.S. Nie musisz mnie informować. Mam Twój blog w zakładkach ;-)
Marina Bieber? Dlaczego to samo nazwisko podała co Justina.. Czy to potem będzie jakoś powiązane? Jestem strasznie ciekawa jak zareaguje Justin na to jak ona sie przedstawiła, czekam na kolejny gsdfgds
OdpowiedzUsuńJezu, wreszcie jvvgjhjgvjhvjhbkjlbgghv ucieczka z psychiatryka wow, chcę zajrzeć do twojej głowy, serio, skąd ty bierzesz te pomysły? Jeju, rozdział świetny, mam nadzieję, że już niedługo dodasz następny, bo nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć reakcję Justina omg. I, kochanie, piszesz cudownie, nigdy nie pozwalaj sobie myśleć inaczej i nie marnuj swojego talentu. Kocham cię mocniutko x
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział *-* przepraszam że nie skomentowalam poprzednich rozdziałów, ale się zaczytalam. Możesz informować mnie na tt? @jilyinfire :) czekam na nn
OdpowiedzUsuńAnsddhjsssjjss nie moge sie doczekac nn i tej reakcji Justina +o+ @nata4everlia
OdpowiedzUsuńWhat? What? What?
OdpowiedzUsuńMarina Bieber? Jprdl, czuje że przez to będzie dużo się działo. I nareszcie ucoekla z psychiatryka! O yeaah! *taniec szczescia*
Nie moge sie juz doczekac nastepnego :)
@DopeShawtyBitch
mi się bardzo podoba:) jestem zaciekawiona co z tego opowiadania wyjdzie:) @weronikaklimek4
OdpowiedzUsuńpomysł na fanfiction mi się podoba, ale według mnie jest tu małe zamieszanie, być może dlatego, że jak na jeden rozdział jest zdecydowanie za dużo tekstu (bynajmniej jak dla mnie, choć jestem zwolenniczką max 1,500 wyrazów w rozdziale). czyta się przyjemnie, aczkolwiek długo i "ciężko".
OdpowiedzUsuńbardzo ładny szablon, dobrze dobrane zdjęcia, a kolory nie rażą w oczy. następne - zwiastun, genialny! czekam na kolejne rozdziały, informuj mnie na twitterze. życzę dużo weny i powodzenia :) /@arcticbieburx
ja pierdziuuu... Co sie dzieje, zastanawiam sie jak Ty sie w tym nie gubisz haha. Nie... Serio... Ziomuś to jest cudowne. Tak lekko i dobrze sie to czyta! Jeśli pociągniesz to dalej w ten sposób to będzie jedno z najlepszych opowiadań! Powodzenia, życzę dużo dużo weny!
OdpowiedzUsuń@ilovelaugh96
Na początku zdawało mi się być trochę zamieszane ale teraz zrobiło się tajemniczo. Współczuję pożaru. I te same nazwiska... nieźle..
OdpowiedzUsuńo jeju, to jest idealne hyusddf
OdpowiedzUsuń