Przeglądam stare zdjęcia. Pierwszy raz na wakacjach w Egipcie, samodzielna jazda na rowerze, w końcu liceum i problemy z dziewczynami, dyskoteki... Te chwile tak szybko przemijają, nawet nie zauważyłem kiedy stałem się dojrzałym i samodzielnym mężczyzną.
Niby zwykłe kartki papieru a jednak mają znaczenie. I jest ona. Wysoka, ciemna szatynka, niby zwykła na pierwszy rzut oka, niczym nie wyróżniająca się młoda kobieta. Moja jedyna i najukochańsza siostra. Była taka wesoła, pełna życia, pamiętam jak jeździliśmy do babci na wieś, turlaliśmy się w stogu siana, biegaliśmy zagubieni pośród rosnących źdźbeł zbóż i trawy, śmieliśmy się ze wszystkiego i niczego. Dalej czuje jej obecność, opiera się o moje ramię i wytyka mnie palcem na zdjęciach, powiedziałaby "ale miałeś krzywy nos, pamiętasz jak pogonił cię pies sąsiada?"
Na fotografii, którą trzymam w ręku, jeździmy na koniach, oczywiście panienka Marina Bieber wygrywa wyścig między nami, ale ona zawsze brała lepszą klacz.
Uśmiecham się pod nosem i podchodzę do brązowej urny, w której leżą prochy panny Bieber. Mija równo dwa lata od jej śmierci, dalej nie mogę się z tym pogodzić, byłem tam z nią, trzymałem jej zimne i sine ciało w swoich ramionach. Wtedy było już pewnie, że nie żyje.
Dużo nie wiem o jej śmierci, znalazłem ją umierającą u nas w domu, chodzą pogłoski, że było to samobójstwo, ale ja znałem swoją siostrę...
Od wspominania odrywa mnie dzwonek do drzwi, idę po starej, skrzeczącej podłodze. Dom rodziców nie należy do najnowszych i najwspanialej wykończonych.
-Przesyłka dla panny Marina Ann Bieber - przywitał mnie od razu głos ubranego w granatowy strój roboczy listonosza. Zdziwiłem się na jego słowa i z początku nie chciało mi się wierzyć że to powiedział, korespondencje do mojej siostry przestały już dawno przychodzić a wszyscy jej potencjalni nadawcy na pewno wiedzą o jej śmierci, po za tym państwo ma obowiązek odsyłania takiego typu wiadomości do osób zmarłych.
-To nie możliwe, moja siostra nie żyje, czy na pewno to nie pomyłka?- byłem wyraźnie zdziwiony, wściekły wręcz. Wyraz twarzy pracownika poczty również wyrażał zdziwienie, ale co ten biedny człowiek może wiedzieć, wykonuje tylko swoją pracę.
-Na pewno nie, imię i nazwisko, adres... wszystko się zgadza- chaotycznie zagląda do torby w celu dostrzeżenia swojego błędu, widać, że młody dopiero zaczyna w tej branży.
-Dobra, nieważne. Czy jest możliwość bym to ja odebrał przesyłkę za moją siostrę? -pytam z nadzieją,. Zaciekawiło mnie co może skrywać w sobie ta mała koperta.
-Tak, proszę -podał mi niepewnie kwitek do podpisania, wyciągnął długopis z kieszeni, którego zapomniał mi najpierw wręczyć, zaśmiałem się cicho na co tylko on zareagował przepraszającym spojrzeniem, serio wyglądam tak groźnie? Podpisałem żółty papierek swoim imieniem i nazwiskiem po czym odebrałem list. Pożegnałem się z grzecznie z panem i wszedłem do domu, mocno zaciskając w palcach papier, który od niego dostałem.
Zaczynam coraz bardziej cieszyć się z decyzji o odwiedzeniu rodzinnych stron.
Idę do salonu. To moje ulubione pomieszczenie w tym domu, najwięcej chwil i wspomnień wiąże się właśnie z tym pokojem.
Siadam na starej kanapie, moje kończyny, te dolne i te górne- całe się trzęsą. Zastanawiam się czy powinienem to zrobić, w końcu to nie ja jestem adresatem. Jednak mam parę pytań, które nie dają mi spokoju. Szukam zdezorientowany czegoś ostrego co pomogłoby mi w otworzeniu tej felernej puszki Pandory. Dostrzegam nóż samotnie leżący na blacie w naszym malutkim aneksie kuchennym. Sięgam po srebrzystą rzecz i rozcinam białą kartkę po czym wyciągam z niej kolejną.
"...Upomnienie o zapłatę czynszu wynajmowanego przez pannę Marinę Bieber w dniu 12 marca 2014, lokar numer 456 na ulicy Jenkins Ave, kod pocztowy..."
To wszystko nie trzyma mi się kupy. "Moja siostra nie żyje, jak może wynajmować mieszkanie?!" pomyślałem w pierwszej chwili. Czytam tekst jeszcze raz, i jeszcze jeden...
-Czyżby "szeregowy Bieber Junior" wrócił na stare śmiecie? - usłyszałem znajomy, roześmiany, gruby głos z radyjka, uśmiechnąłem się jeszcze szerzej niż przed paroma chwilami i nacisnąłem czerwony guziczek zamieszony na samej górze mojego odbiornika. -Tak jest sir! Jestem gotowy do misji- zasalutowałem sam do siebie, zaśmiałem się krótko. -Nie sądziłem, że zastanę pana, panie generale o tej godzinie, żona znowu się obraziła? -zapytałem pół żartem pół serio, z generałem Garrym zawsze ceniliśmy sobie nawzajem luźną rozmowę i poczucie humoru, mimo naprawdę sporej różnicy wieku między nami. Sir Garry był dla mnie jak drugi ojciec, zresztą i tak był najlepszym przyjacielem mojego jedynego staruszka, poznali się w wojsku, opowiadali mi razem mnóstwo fantastycznych przygód a ja mógłbym słuchać ich godzinami. Był moim wzorem do naśladowania, kiedy ojciec umarł, chociaż w połowie starał się mi go zastąpić. Zawdzięczam mu niesamowicie wiele. -Marlene robi obiad, wolałbym jej nie przeszkadzać bo inaczej może skończyć się to dla mnie niechcianą dietą, wpadniesz do mnie? Właśnie grzeje nasz ulubiony gulasz - głos mężczyzny wyraźnie dawał postawę jakoby naprawdę chciał mnie zobaczyć i pogadać jak za dawnych czasów. -jeszcze się pytasz? Jasne! -odpowiedziałem pełen entuzjazmu, skierowałem maszynę w bok i ruszyłem w stronę siedziby. Po drugiej stronie usłyszałem tylko krótkie "tylko szybko bo wystygnie!", słowa które znam na pamięć, rozłączyłem sieć i po 5 minutach wylądowałem na nierówno obłożonej asfaltem dróżce, (prawie) jak zawodowiec. Nałożyłem na swoje umięśnione ramiona M65*, którą dostałem od taty na 18 urodziny i otworzyłem białe plastikowe, ledwo trzymające się zaczepów drzwi. Do moich uszu dobiegł nieprzyjemny skrzyp, skrzywiłem się i wszedłem do środka. -Bieber Junior! -przywitał mnie od wejścia ucieszony głos mojego mentora, uścisnęliśmy się na znak powitania i skierowaliśmy nasze ciała do małej kuchenki znajdującej się parę kroków od wejścia do przyczepy. Poczułem smakowity zapach gulaszu z sosem grzybowym, na którego zaprosił mnie mój starszy przyjaciel. -Nakładaj szybko bo jestem głodny - zająłem miejsce przy zwisającym, plastikowym panelu, który miał służyć za stolik. -Robisz go dalej według starego przepisu? -wyciągam chleb z szafki pod moim krzesłem, mister Marshall kładzie dwa gorące talerze przed naszymi twarzami, chwyciłem za widelec i bez czekania aż danie ostygnie, zabrałem się za jego konsumowanie. Mruknąłem zadowolony gdy po mojej jamie ustnej rozprzestrzenił się smak mojego dzieciństwa. -nigdy nie wiedziałem jak ty go robisz ale jest niesamowity jak zawsze -zaśmialiśmy się oboje, tak naprawdę była to niedoprawiona papka z mięsa połączona ze zgęstniałym sosem, ale to i tak był raj dla mojego podniebienia. -Co cię sprowadza synu do starego Nort? -zagryza "zupe" czerstwym chlebem, podążam za jego czynami. -Musiałem przemyśleć parę spraw, San Francisco nie jest dobrym miejscem na odreagowanie, więc wróciłem na wiochę... -zmieniłem kanał w starym radiu, głośny szum denerwował mnie coraz bardziej, zatrzymałem słysząc pierwsze nuty "Be my lover" ** -potańczył byś co? -zaśmiał się sir, odpowiedziałem tylko oczywistym uśmiechem. -Pamiętam jak wywijałeś na parkiecie z Kim Faith lub Brianną Smith, wiem co potem z nimi robiłeś i... powiem ci, że jestem z ciebie dumny -zaśmiał się i klepnął mnie przyjacielsko w ramie, zaśmiałem się zawstydzony. -Same wpakowały mi się do łóżka a ja... nie protestowałem -uniosłem kąciki ust na wspomnienie miłych chwil. Gdy skończyłem jeść, a skończyłem nie orientując się nawet kiedy zacząłem, zacząłem zmywać po nas talerze jak na grzecznego i posłusznego żołnierza przystało. -Tak dawno cię nie widziałem... bardzo wyrosłeś, nie poznałem cię, dużo ćwiczysz? - pokiwałem twierdząco głową skupiając się na dokładnym umyciu starej porcelany. Szczerze, nie było mi do śmiechu, cały czas dręczył mnie ten felerny list i tajemnica jaka się za nim kryła. Wiedziałem, że prędzej czy później Garry zorientuje się, że coś jest nie tak, w głębi duszy nawet na to liczyłem, potrzebowałem trafnej sugestii co mogę zrobić by pozbyć się tego natrętnego poczucia chęci dalszego rozdrapania tej rany. -Justin coś nie tak? -zapytał jak na zawołanie mój "ojciec", wstrzelił się w idealny moment. Zakręciłem kurki i westchnąłem donośnie, zaczesując swoje karmelowe, doskonale ułożone włosy. Oparłem dłonie na drewnianym blacie i zacząłem opowiadać całą historię z rana, w moim głosie można było wyczuć nutkę niepokoju i... strachu. Starszak słuchał mnie uważnie układając już plan w myślach, miał przymrużone oczy, wszędzie wyczuwał podstęp. -Musisz tam pojechać, to jedyne wyjście -stwierdził stanowczo by jeszcze bardziej upewnić mnie, że wie co mówi. -Justin nie możesz być tchórzem, pamiętasz czego uczył cię ojciec? Idź tam gdzie cię pociąga, nie bój się i nie bądź jak baba! -zaczął motywująco wykrzykiwać słowa jakby głosił przemowę prezydencką, wyprostował się dumnie i podszedł do mnie. -Bądź tym Justinem Bieberem, którego znam, przeżyj przygodę a nóż wyjdziesz z tym na swoim. - Patrzył mi w oczy, chcąc ujrzeć determinację w moich, chciał ujrzeć tą iskierkę, która pozwalałaby mu powiedzieć "jestem z ciebie dumny!. Nie musiał długo czekać, postawiłem sobie cel- pojadę tam i dowiem się prawdy, za wszelką cenę... po trupach do celu.
Mamy wreszcie pierwszy rozdział! Zwlekałam z nim chyba z miesiąc ale wreszcie nabrałam weny i tak oto jest początek tej historii. Mam nadzieje, że się spodoba, proszę o komentarze, może to proste ale one naprawdę sprawiają że chce mi się więcej i lepiej pisać.
Kocham Was, June
*M65- kurtka używana przez US Army
** "Be my lover" - utwór zespołu La Bouche, kiedyś popularna na dyskotekach wśród ówczesnej młodzieży w latach 90.
Rozdział chciałabym zadedykować wspaniałej Celivii z opowiadania Blinger
Na fotografii, którą trzymam w ręku, jeździmy na koniach, oczywiście panienka Marina Bieber wygrywa wyścig między nami, ale ona zawsze brała lepszą klacz.
Uśmiecham się pod nosem i podchodzę do brązowej urny, w której leżą prochy panny Bieber. Mija równo dwa lata od jej śmierci, dalej nie mogę się z tym pogodzić, byłem tam z nią, trzymałem jej zimne i sine ciało w swoich ramionach. Wtedy było już pewnie, że nie żyje.
Dużo nie wiem o jej śmierci, znalazłem ją umierającą u nas w domu, chodzą pogłoski, że było to samobójstwo, ale ja znałem swoją siostrę...
Od wspominania odrywa mnie dzwonek do drzwi, idę po starej, skrzeczącej podłodze. Dom rodziców nie należy do najnowszych i najwspanialej wykończonych.
-Przesyłka dla panny Marina Ann Bieber - przywitał mnie od razu głos ubranego w granatowy strój roboczy listonosza. Zdziwiłem się na jego słowa i z początku nie chciało mi się wierzyć że to powiedział, korespondencje do mojej siostry przestały już dawno przychodzić a wszyscy jej potencjalni nadawcy na pewno wiedzą o jej śmierci, po za tym państwo ma obowiązek odsyłania takiego typu wiadomości do osób zmarłych.
-To nie możliwe, moja siostra nie żyje, czy na pewno to nie pomyłka?- byłem wyraźnie zdziwiony, wściekły wręcz. Wyraz twarzy pracownika poczty również wyrażał zdziwienie, ale co ten biedny człowiek może wiedzieć, wykonuje tylko swoją pracę.
-Na pewno nie, imię i nazwisko, adres... wszystko się zgadza- chaotycznie zagląda do torby w celu dostrzeżenia swojego błędu, widać, że młody dopiero zaczyna w tej branży.
-Dobra, nieważne. Czy jest możliwość bym to ja odebrał przesyłkę za moją siostrę? -pytam z nadzieją,. Zaciekawiło mnie co może skrywać w sobie ta mała koperta.
-Tak, proszę -podał mi niepewnie kwitek do podpisania, wyciągnął długopis z kieszeni, którego zapomniał mi najpierw wręczyć, zaśmiałem się cicho na co tylko on zareagował przepraszającym spojrzeniem, serio wyglądam tak groźnie? Podpisałem żółty papierek swoim imieniem i nazwiskiem po czym odebrałem list. Pożegnałem się z grzecznie z panem i wszedłem do domu, mocno zaciskając w palcach papier, który od niego dostałem.
Zaczynam coraz bardziej cieszyć się z decyzji o odwiedzeniu rodzinnych stron.
Idę do salonu. To moje ulubione pomieszczenie w tym domu, najwięcej chwil i wspomnień wiąże się właśnie z tym pokojem.
Siadam na starej kanapie, moje kończyny, te dolne i te górne- całe się trzęsą. Zastanawiam się czy powinienem to zrobić, w końcu to nie ja jestem adresatem. Jednak mam parę pytań, które nie dają mi spokoju. Szukam zdezorientowany czegoś ostrego co pomogłoby mi w otworzeniu tej felernej puszki Pandory. Dostrzegam nóż samotnie leżący na blacie w naszym malutkim aneksie kuchennym. Sięgam po srebrzystą rzecz i rozcinam białą kartkę po czym wyciągam z niej kolejną.
"...Upomnienie o zapłatę czynszu wynajmowanego przez pannę Marinę Bieber w dniu 12 marca 2014, lokar numer 456 na ulicy Jenkins Ave, kod pocztowy..."
To wszystko nie trzyma mi się kupy. "Moja siostra nie żyje, jak może wynajmować mieszkanie?!" pomyślałem w pierwszej chwili. Czytam tekst jeszcze raz, i jeszcze jeden...
Zacząłem się śmiać z niewiadomej przyczyny, po prostu byłem w szoku a w mojej głowię pojawiło się milion nowych emocji; śmiech, smutek... nadzieja.
Zgniotłem bezmyślnie cienką kartkę, wstałem szybko i pośpiesznym krokiem wyszedłem na zewnątrz. Od razu przywitał mnie czerwono- różowy krajobraz rozlewający się po całym niebie, jednak najpiękniejsze zachody słońca są w moim ukochanym Norton, to malutka wioska tuż nad granicą między USA a Kanadą, oraz moja ostoja i miejsce gdzie się wychowałem. Zawsze uważałem tą okolicę za coś magicznego, koniec jednego a jednocześnie początek drugiego. Poszedłem na zarośnięte pole, około 800 metrów od mojego punktu położenia, dostrzegłem moją perełkę. Mojego Agenta 07. Ojciec był szanowanym pilotem za dobrych czasów służby w wojsku, zawsze ciągnęło mnie do tego świata. Popędziłem niczym błyskawica- sam nie wiem po co tak szybko- do starej brzozy stojącej nieopodal zgniło-zielonego helikoptera, było to jedyne drzewo w niedalekiej okolicy, odłamałem jedną z gałęzi i zacząłem uderzać nią w ziemie, która podskakiwała pod wpływem wiatru i moich mocnych uderzeń. Zza rozsypanego wszędzie piasku wreszcie znalazłem to czego szukałem, starą metalową skrzynie ala sejf. 45-67... bałem się, że nie pamiętam już kodu, jednak kiedy usłyszałem cichutkie piknięcie, odetchnąłem z ulgą. Wyciągnąłem miedziane, mocno zardzewiałe klucze i ruszyłem z powrotem do mojego podniebnego mustanga. Położyłem dłonie na sterze, tak dawno nie odczuwałem tego uczucia- świadomości, że dzieli mnie zaledwie parę sekund od wolności a jednocześnie ekscytacji z powodu iż wzniosę się ponad przeciętny poziom ludzkości. Odpaliłem silnik i włączyłem radiowęzeł. Czułem jak krew szybciej przepływa przez moje żyły, adrenalina, którą tak bardzo kochałem wreszcie po paru latach znowu opanowała moje ciało. Ciśnienie zaczęło wzrastać, unosiłem się nad żółtymi polanami, oglądałem wszystko z góry. Uśmiech nie schodził ani na moment z mojej twarzy.-Czyżby "szeregowy Bieber Junior" wrócił na stare śmiecie? - usłyszałem znajomy, roześmiany, gruby głos z radyjka, uśmiechnąłem się jeszcze szerzej niż przed paroma chwilami i nacisnąłem czerwony guziczek zamieszony na samej górze mojego odbiornika. -Tak jest sir! Jestem gotowy do misji- zasalutowałem sam do siebie, zaśmiałem się krótko. -Nie sądziłem, że zastanę pana, panie generale o tej godzinie, żona znowu się obraziła? -zapytałem pół żartem pół serio, z generałem Garrym zawsze ceniliśmy sobie nawzajem luźną rozmowę i poczucie humoru, mimo naprawdę sporej różnicy wieku między nami. Sir Garry był dla mnie jak drugi ojciec, zresztą i tak był najlepszym przyjacielem mojego jedynego staruszka, poznali się w wojsku, opowiadali mi razem mnóstwo fantastycznych przygód a ja mógłbym słuchać ich godzinami. Był moim wzorem do naśladowania, kiedy ojciec umarł, chociaż w połowie starał się mi go zastąpić. Zawdzięczam mu niesamowicie wiele. -Marlene robi obiad, wolałbym jej nie przeszkadzać bo inaczej może skończyć się to dla mnie niechcianą dietą, wpadniesz do mnie? Właśnie grzeje nasz ulubiony gulasz - głos mężczyzny wyraźnie dawał postawę jakoby naprawdę chciał mnie zobaczyć i pogadać jak za dawnych czasów. -jeszcze się pytasz? Jasne! -odpowiedziałem pełen entuzjazmu, skierowałem maszynę w bok i ruszyłem w stronę siedziby. Po drugiej stronie usłyszałem tylko krótkie "tylko szybko bo wystygnie!", słowa które znam na pamięć, rozłączyłem sieć i po 5 minutach wylądowałem na nierówno obłożonej asfaltem dróżce, (prawie) jak zawodowiec. Nałożyłem na swoje umięśnione ramiona M65*, którą dostałem od taty na 18 urodziny i otworzyłem białe plastikowe, ledwo trzymające się zaczepów drzwi. Do moich uszu dobiegł nieprzyjemny skrzyp, skrzywiłem się i wszedłem do środka. -Bieber Junior! -przywitał mnie od wejścia ucieszony głos mojego mentora, uścisnęliśmy się na znak powitania i skierowaliśmy nasze ciała do małej kuchenki znajdującej się parę kroków od wejścia do przyczepy. Poczułem smakowity zapach gulaszu z sosem grzybowym, na którego zaprosił mnie mój starszy przyjaciel. -Nakładaj szybko bo jestem głodny - zająłem miejsce przy zwisającym, plastikowym panelu, który miał służyć za stolik. -Robisz go dalej według starego przepisu? -wyciągam chleb z szafki pod moim krzesłem, mister Marshall kładzie dwa gorące talerze przed naszymi twarzami, chwyciłem za widelec i bez czekania aż danie ostygnie, zabrałem się za jego konsumowanie. Mruknąłem zadowolony gdy po mojej jamie ustnej rozprzestrzenił się smak mojego dzieciństwa. -nigdy nie wiedziałem jak ty go robisz ale jest niesamowity jak zawsze -zaśmialiśmy się oboje, tak naprawdę była to niedoprawiona papka z mięsa połączona ze zgęstniałym sosem, ale to i tak był raj dla mojego podniebienia. -Co cię sprowadza synu do starego Nort? -zagryza "zupe" czerstwym chlebem, podążam za jego czynami. -Musiałem przemyśleć parę spraw, San Francisco nie jest dobrym miejscem na odreagowanie, więc wróciłem na wiochę... -zmieniłem kanał w starym radiu, głośny szum denerwował mnie coraz bardziej, zatrzymałem słysząc pierwsze nuty "Be my lover" ** -potańczył byś co? -zaśmiał się sir, odpowiedziałem tylko oczywistym uśmiechem. -Pamiętam jak wywijałeś na parkiecie z Kim Faith lub Brianną Smith, wiem co potem z nimi robiłeś i... powiem ci, że jestem z ciebie dumny -zaśmiał się i klepnął mnie przyjacielsko w ramie, zaśmiałem się zawstydzony. -Same wpakowały mi się do łóżka a ja... nie protestowałem -uniosłem kąciki ust na wspomnienie miłych chwil. Gdy skończyłem jeść, a skończyłem nie orientując się nawet kiedy zacząłem, zacząłem zmywać po nas talerze jak na grzecznego i posłusznego żołnierza przystało. -Tak dawno cię nie widziałem... bardzo wyrosłeś, nie poznałem cię, dużo ćwiczysz? - pokiwałem twierdząco głową skupiając się na dokładnym umyciu starej porcelany. Szczerze, nie było mi do śmiechu, cały czas dręczył mnie ten felerny list i tajemnica jaka się za nim kryła. Wiedziałem, że prędzej czy później Garry zorientuje się, że coś jest nie tak, w głębi duszy nawet na to liczyłem, potrzebowałem trafnej sugestii co mogę zrobić by pozbyć się tego natrętnego poczucia chęci dalszego rozdrapania tej rany. -Justin coś nie tak? -zapytał jak na zawołanie mój "ojciec", wstrzelił się w idealny moment. Zakręciłem kurki i westchnąłem donośnie, zaczesując swoje karmelowe, doskonale ułożone włosy. Oparłem dłonie na drewnianym blacie i zacząłem opowiadać całą historię z rana, w moim głosie można było wyczuć nutkę niepokoju i... strachu. Starszak słuchał mnie uważnie układając już plan w myślach, miał przymrużone oczy, wszędzie wyczuwał podstęp. -Musisz tam pojechać, to jedyne wyjście -stwierdził stanowczo by jeszcze bardziej upewnić mnie, że wie co mówi. -Justin nie możesz być tchórzem, pamiętasz czego uczył cię ojciec? Idź tam gdzie cię pociąga, nie bój się i nie bądź jak baba! -zaczął motywująco wykrzykiwać słowa jakby głosił przemowę prezydencką, wyprostował się dumnie i podszedł do mnie. -Bądź tym Justinem Bieberem, którego znam, przeżyj przygodę a nóż wyjdziesz z tym na swoim. - Patrzył mi w oczy, chcąc ujrzeć determinację w moich, chciał ujrzeć tą iskierkę, która pozwalałaby mu powiedzieć "jestem z ciebie dumny!. Nie musiał długo czekać, postawiłem sobie cel- pojadę tam i dowiem się prawdy, za wszelką cenę... po trupach do celu.
Mamy wreszcie pierwszy rozdział! Zwlekałam z nim chyba z miesiąc ale wreszcie nabrałam weny i tak oto jest początek tej historii. Mam nadzieje, że się spodoba, proszę o komentarze, może to proste ale one naprawdę sprawiają że chce mi się więcej i lepiej pisać.
Kocham Was, June
*M65- kurtka używana przez US Army
** "Be my lover" - utwór zespołu La Bouche, kiedyś popularna na dyskotekach wśród ówczesnej młodzieży w latach 90.
Rozdział chciałabym zadedykować wspaniałej Celivii z opowiadania Blinger
Świetne!<3<3
OdpowiedzUsuńnie wiem co napisać,lolz
pisz szybko nastepny :)
@myhomiechachi
Mimo, że nie czytam ff to mnie zaciekawiło i z miłą chęcią będę je czytała. Bardzo podoba mi się twój styl pisania przez co opowiadanie staje się jeszcze ciekawsze.
OdpowiedzUsuń@jbeverden
Moją opinię już w zupełności znasz ale oczywiście napiszę to i owo. (:
OdpowiedzUsuńPo pierwsze ślicznie dziękuję za dedykację. Zupełnie się nie spodziewałam. ♥
Jeżeli chodzi o rozdział to z żadnymi błędami się nie spotkałam, zasób słownictwa ogromny . Jest pomysł, jest wykonanie i są też wielkie propsy ode mnie.:)
Czekam na kolejny rozdział niecierpliwie.
Pozdrawiam C. ♥
ps; polecam wyłączyć obrazkowe potwierdzenie komentarza.x
świetne, serio sdofjitgs czekam na następny rozdział:) fblsbizzle
OdpowiedzUsuńSuper! :D czekam na nn :* @nata4everlia
OdpowiedzUsuńŚwietny blog. Nie mogę się doczekać nn. Zapraszam również do siebie: http://tak-dlugo-jak-bedziesz-mnie-kochac.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńhttp://love-story-justin-and-lily.blogspot.com/
http://becouseofyou-jb.blogspot.com/
http://help-me-i-need-you-love-justin-bieber.blogspot.com/
http://milosc-vs-nienawisc-fallen-bieber.blogspot.com/
Pierwszy rozdział jest naprawdę ciekawy. Fajna fabuła - Justin jako żołnierz, miły, kochany i takie tam. To może być serio dobry fanfic :)
OdpowiedzUsuńMam jedno zastrzeżenie: Gdybyś mogła dialogi oddzielać, bo wtopione w tekst źle się po prosty czyta.
+ Czasami piszesz w czasie teraźniejszym, a czasami w przeszłym. Uważaj na to, miś :*
Poza tym, jest naprawdę świetnie <3
/ jolobizzle
Jesteś genialna, świetna fabuła, naprawdę ciekawie. Słownictwo masz bogate, więc dobrze się czyta. I już kocham postać Justina, naprawdę dobry pomysł. I strasznie mnie zaciekawił ten list. Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńKocham cię, Lily.
świetny pocztek, podoba mi sie postac Justina + dowiedzieliśmy sie nieco o jego życiu a to dopiero 1 rozdział... Idę dalej czytać :)
OdpowiedzUsuń@ilovelaugh96
agfhrh super początek, ily x
OdpowiedzUsuń@hicuteHarry
supcio początek,czekam na nn x @panigrey
OdpowiedzUsuńo mój boże, naprawdę masz talent, idę czytać dalej x
OdpowiedzUsuń